Wejdźmy w skórę Ewy, jak to jest zobaczyć swoją pierwszą córkę, wiedząc że będzie ładniejsza ode mnie? Jak to jest wiedząc, że nie jestem już jedyną kobietą na ziemi? Nie będę już najpiękniejsza? Będzie inna piękniejsza ode mnie? Jak to jest zobaczyć dorastającą córkę wiedząc, że Adam będzie się nią teraz opiekował i będzie zwracała jego uwagę bardziej niż ja?

Wejdźmy też w skórę Adama… jak to jest zobaczyć pierwszego syna, który prędzej czy później będzie ode mnie silniejszy? – ja nie będę już najsilniejszy! Jak to jest zobaczyć – zaakceptować syna, z którym teraz będę konkurował o czas swojej żony… Czy Ewa będzie teraz ze mną spędzała tyle czasu ile przed pojawieniem się dzieci? Czy dzieci zabiorą mi żonę?

Czy jesteśmy zazdrośni o swoje dzieci? Jak to jest zobaczyć swoje dzieci wiedząc że prędzej czy później nas już nie będzie na ziemi, a będzie tylko nasze potomstwo? Z jednej strony wielka nadzieja… z drugiej ogrom smutku. Ale żadnej z tych myśli by nie było.. gdyby nie było śmierci na ziemi… Poniżej pewna próba rozważań… która mogła toczyć się w świadomości lub też w nieświadomości naszych pierwszych ludzkich przodków. Przodków którzy zdecydowali się na wybór śmierci, zdecydowali się na poznanie zła, którego doskonała miłość – Bóg Jedyny Stworzyciel nie zna.

Religijny człowiek poniższym tekstem może być bardzo oburzony… wydawać by się mogło, że przekręcam tu tzw. pismo. Nie przekręcam go, lecz opisuje co ono duchowo oznacza – może oznaczać – to cały czas rozważania. Inna sprawa to taka, że tłumaczenie biblii z języków oryginalnych na język polski zmienia czasem, a nawet dosyć często diametralnie znaczenie, wiele razy jak mi jakiś fragment nie pasował, okazywało się że w oryginale znacznie tego fragmentu można przetłumaczyć, zrozumieć na kilka sposobów. Wychodzi generalnie na to że biblie w wielu fragmentach trzeba rozumieć zbawionym sercem, nie zawsze słowami. Bóg moim życiem jakoś dziwnie kieruje, że daje mi zrozumienie wielu rzeczy, czytając te historie biblijne często kończę płaczem, mam w zasadzie w dużej mierze wrażenie że je przeżywałem w swoim obecnym życiu, coś na ich podobieństwo… chwała Bogu za to, że tak zaplanował moje życie bym mógł sercem przeżywać to co tam opisane! Twoje życie też zapewne tam jest… jednak tylko Duch Święty może Ci to objawić! Jeszcze tego do końca nie rozumiem, ale się staram to jakoś pojąć. W każdym razie może się wydawać, że gdzieniegdzie twierdzę, że Bóg nie powiedział tego co napisane, nie twierdze tak, twierdzę natomiast co innego. Teza moja jest taka, że obecność Boża, nie chce i nie jest w stanie z miłości, przeskoczyć pewnego pułapu w nas, bo oddaje nam tą decyzję na ile chcemy tą obecność Bożą wpuścić do własnych serc. Zbliżająca się obecność Boża, zawsze mówi to co mamy w sercach i dlatego zdarzało się, że obecność dosyć często dosłownie zabijała, ale to nie ta obecność zabijała, zabijało to co w sercu dany człowiek nosił. Kapłani Izraelscy do miejsca bożej obecności wchodzili przywiązani sznurkiem by na wszelki wypadek można było ich ciała wyciągnąć. Jedyną drogą, aby tą obecność w pełni czysto odczytać, jest przyjęcie zbawienia – w starym testamencie mogli to ludzie czynić na konto przyszłego zbawiciela – żyli nadzieją zbawienia, wyznawali grzechy, składali ofiary i czynili inne rytuały – były to zapowiedzi zbawienia. W Nowym Testamencie czynimy to na konto tego co wykonało się na krzyżu (ew. J 19,4).  Nie przyjęcie zbawienia w pełni, często przekręca słowa wypowiadane jako słowa od Boga, i wypowiada słowa wywodzące się z serca, prorocy często byli ganieni za mówienie wymysłów własnych serc! A jak wiemy . Jezus miał w sercu tylko miłość, mógł więc znać pełną wolę Boga. Bóg jednak ma swoje sposoby na proroków, którzy nie potrafią ukoić swoich serc, ludzie wymawiając  wolę Boga, czasem byli/są wręcz w stanie 'upicia się’ Duchem Świętym, wszystko po to, aby słowa Boga mogły się przez nich przebijać, w czystszej postaci, ich ciała są być 'upite’. Bóg chce się do nas zbliżyć i przemawiać do nas i przez nas, jednak z miłości do nas, może to uczynić na tyle na ile nasze serca mają w sobie tylko miłość, a to w najczystszej postaci jest możliwe tylko przez rany i krew Jezusa Chrystusa, Syna Bożego. Wszystko inne może wydawać nam się głosem Boga, jednak jest niczym innym jak głosem naszych serc.

Możemy np. w jakiejś sprawie być święcie przekonani, że to Bóg do nas przemawia, i nawet możemy mieć potwierdzenia od całej społeczności ludzkiej nas otaczającej, że tak jest, bo mogą słyszeć to samo… Problem jedynie w tym, że jeśli cała społeczność w sercu będzie nosić to samo, będzie żyła tym samym patologicznym zachowaniem, to co uznamy za głos Boga, w całej tej społeczności będzie patologiczne. Przychodząc do Boga pod łaską, przez Jezusa Chrystusa, możemy poznawać wolę Boga, niejako 'skokiem wiary’, nie tyle starając zasłużyć na spotkanie z Bogiem – naszą prawdziwą naturą miłością –  co akceptując pełną łaskę wybaczenia.

 

Wygnanie – trauma odrzucenia

Boimy się śmierci! Jest to ostateczne oddzielenie od Boga… jedyny ratunek by przeżyć, to przeżyć jakoś w pamięci naszego potomstwa, musimy jakoś tak wychować nasze potomstwo by nas dobrze wspominało… naśladowało nasze czyny. Ot odkrycie…! – przekażemy mu naszą traumę odrzucenia, rzecz jasna nie świadomie, bo chcemy jak najlepiej dla dzieci, ale przekażemy zachowaniem. Jakoś tak wychowamy nasze potomstwo by było naszym intelektualnym i emocjonalnym przedłużeniem, damy upust własnemu egoizmowi przez nasze potomstwo. Niby umieramy… niby oddalamy się od Boga, ale poradzimy sobie inaczej, poradzimy sobie jakąś ewolucją ludzkości i pokażemy Bogu, że sami jesteśmy jak Bóg, co prawda nie operujemy jedynie w miłości, ale potrafimy sobie poradzić bez niej.

Niestety jak wiemy 'ewolucja’ jako duchowy pomysł pierwotnych ludzi na przeżycie bez miłości, jako duchowy pomysł na wychowanie potomstwa jako lepszych od siebie, stała się czymś w rodzaju dewolucji… Potomstwo zamiast żyć dłużej, żyło coraz krócej, ilość gatunków stworzeń zamiast się zwiększać, albo przynajmniej być stałą,  zmniejsza się… podobnie też z jakością stworzenia… Coraz to nowe religie, pomysły na naprawianie świata stały się coraz większymi sidłami… Cała rzeczywistość nas otaczająca nam o trąbi i przekonuje nas o tym co w sercach nosimy, jednak wciąż temu jako ludzkość zaprzeczamy. Nie potrafimy choćby wyprodukować produktów, który by nie tracił na jakość z biegiem lat – idź do sklepu sprawdź- czy coś smakuje tak 'jak dawniej’, to nic innego jak obraz naszych serc, przeradzający się na rzeczywistość. Coraz bardziej wyjałowiona ziemia, strategia pogarszania produktu tzw. spisek żarówkowy, to nadal to samo 'przekleństwo’, harówki w pocie czoła, dane Adamowi! Nasze duchowe postawy mają też wpływ na rzeczywistość całego stworzenia, nie tylko na to co tworzymy rękoma, ale na wszystko włącznie np. z pogodą (patrz potop). Jakie są te nasze duchowe postawy?

Jako genetyczny  i duchowy Adam i Ewa mamy dylemat czy opowiedzieć wszystko naszemu potomstwu… co i jak? Opowiedzieć o tym, że kiedyś w raju było cudownie i że wszystko zepsuliśmy naszymi decyzjami? Powiedzieć im  że to, że śmierć istnieje na ziemi to nasza decyzja oddalenia się od Boga? Jak te dzieciaki na to zareagują? Czy nie będą na nas wściekłe? Wszystko co złego ich spotkało to decyzje nasze…? A potem ich… bo przejęli je w wychowaniu, w sercu po nas.. Czy te dzieciaki będą nam umiały wybaczyć? My byśmy byli na nich wściekli, wszystkie nasze strachy, stresy jak i to co najgorsze z powodu jakiejś decyzji  i to jeszcze nie naszej… tylko naszych rodziców. Ale zaraz… czy na naszym miejscu nasze dzieci nie zachowywałyby się podobnie, przecież nawet jak zrobimy wszystko by nie powtórzyć naszych błędów, to właśnie wtedy je popełnią, co jest nie tak? To napewno z tą miłością jest coś nie tak, to napewno z tym Bogiem jest coś nie tak – czym… kim on jest? Czy ktoś jest w stanie pojąć miłość -życie wieczne, które poza miłością jest tylko miłością, miłość która daje wybór w postaci możliwości oddalania się od miłości, odłączenia od niej? Jak pojąć takiego Boga, z nim jest coś nie tak? Jedząc zakazany owoc mieliśmy być jak Bóg, staliśmy się jednak zupełnie odmienni, staliśmy się krwiożerczymi stworzeniami! – nie pojmujemy już Boga, musimy zakładać szaty (listki figowe, skóry, aż do szaty doskonałej) by się z nim spotkać, bo nie rozumiemy że on może nie znać niczego poza miłością. On przecież musi znać zło skoro my je znamy! To jest nie do pojęcia że on nie zna zła, on je musi znać tylko tak doskonale je ukrywa, i doskonale spiskuje przeciwko nam.

Już wcześniej mieliśmy problem z przyznaniem się do winy… Ewa zwaliła winę na szatana… Adam zwalił winę na Boga co stworzył Ewę… Czy teraz przed dziećmi przyznamy się do winy? Nie jesteśmy w stanie utaimy ją… przecież jak się przyznamy przed naszym potomstwem oni nas odrzucą… Wtedy zginiemy już na zawsze, nie przetrwamy nawet w ich pamięci, w najlepszym razie nas wygnają. A kto wie może nam wybaczą, a my byśmy wybaczyli na ich miejscu… czy może szukalibyśmy winnego… Jak zjedliśmy zakazany owoc.. szukaliśmy winnego nikt z nas nie chciał się przyznać… Ewa zwaliła na węża, Adam wybrał by zwalić winę na Boga, jest w tym jakiś sens, w końcu to on wszystko stworzył. Nie ważne że to wszystko co stworzył było dobre, a teraz nie wszystko jest dobre za nasza sprawą, ale jednak to on stworzył. Więc to może on jest winny?

Z Bogiem mamy problem… ciągle przychodzi, ciągle odwiedza świat. Ciągle szuka człowieka… ciągle chce z człowiekiem przebywać, cieszyć i radować się z nim. Lepiej też by dzieci nie zbliżały się aż nadto do Boga, by Bóg im prawdy nie powiedział, on przecież wszystko wie, zna wszystkie nasze uczynki… Będziemy im od małego wpajać strach przed Bogiem… co złego to Bóg. Przecież to jego wina… on rzuca te przekleństwa… z jego powodu to wszystko. Jak tak wyjaśnimy naszemu potomstwu będziemy mogli żyć w spokoju, nic nie wyjdzie na jaw. Skoro zło istnieje na ziemi, to ktoś musi być ten zły, napewno nie my. Damy tą łatkę Bogu, szatanowi wszystko jedno wymyśli się jeszcze jakieś inne bóstwa, powody wyjaśnienia, byle nie była to nasza łatka, i byle potomstwo nie dowiedziało się prawdy. W głębi duszy pragniemy by potomstwo poznało pełną prawdę, ale ta prawda jest tak ciężka że nie wiemy co będzie dalej… czy przeżyjemy to wyznanie… prawdy? To wszystko doprowadzi do tego że jak się Bóg pojawi, to już prawie nikt go nie rozpozna, oby się prędko nie pojawił… ale on przyjdzie to będzie dzień straszny.. Wyjdą na jaw wszystkie nasze przewinienia.. Straszny będzie to dzień sądu!

Nie zauważyliśmy tylko, że utajona wina wychodzi na jaw w czynach, zachowaniach i utracie stabilności emocjonalnej ciała, ciała żyją coraz krócej.. Coraz częściej chorują… z całego  stworzenia uchodzi życie, całe stworzenie ulega dewolucji z wielkich dinozaurów do maleńkich strachliwych jaszczurek… Jezus mówił, że już w sercach grzeszymy… ale temu zaprzeczamy. Jeśli w sercach grzeszymy to konsekwencje tych grzechów też gdzieś zatem muszą się objawiać… Przyznanie się do winy jest tak trudne, że nie jesteśmy w stanie tego uczynić. Nawet jak się już przyznamy jak dzieciaki będą duże… to i tak nic nie da, nie przywróci im życia wiecznego… traumę i tak przekazaliśmy im w genach… i tak umrą…Jest jednak plan, ten Bóg jak podeszliśmy do niego w listkach figowych, dał nam z jakiegoś dziwnego powodu skórę? O co mu chodzi? Może nie odrzucił nas tak na zawsze? Może jednak nadal z nami chce rozmawiać? Hmm… kto to pojmie? Kto się zbliży do Boga i pozna choć trochę prawdy  jego planów? Czy jest jakiś ratunek na oddalanie się od Boga?

Przekleństwa na świat rzucone przy wygnaniu z raju…

Mężczyzna będzie w znoju pracował… kobieta będzie w bólach rodziła, będzie wzdychała do męża.. Dlaczego? Skąd takie przekleństwa na świecie istnieją? Napewno nie z naszej winy… przecież to Boga wina, to przecież Boga przekleństwa… pojawiły się tuż po wygnaniu z raju, odrzucenia do życia wiecznego. Ale czy miłość może przeklinać?

Ja mężczyzna – nie przyznam się do tego, że życie moje kierowane jest strachem przed śmiercią… nie przyznam się do tego że odrzuciłem doskonałą miłość, to napewno miłość mnie odrzuciła. Teraz żyjąc strachem że umrę muszę gromadzić więcej i więcej, więcej pożywienia i innych rzeczy dających mi przeżycie. Zapomniałem tylko dodać, że nie wiem kiedy skończyć gromadzić? Kiedy będzie zaspokojone moje gromadzenie? Hmm… mam już swój spichlerz pełen.. Mam już swój brzuch pełen… ale jak to się dzieje, że są mężczyźni co mają po 2 spichlerze… może oni czują się bezpieczniej niż ja? Hmm…może ja powinienem mieć 3 spichlerze.. Albo nie od razu zapełnię 5 spichlerzy z jedzeniem, będę miał wtedy najwięcej i nie będę już tak się bał śmierci. A nawet jak się przyznam do swojej słabości przewartościowuje to jakoś, uznam że gromadzenie dóbr to sposób na chwałę… Muszę rywalizować, wygrywać! Cały czas mam wrażenie, że mam za mało, cały czas muszę mieć więcej zasobów, władzy i innych tym podobnych…

Ale jak to zrobić…  przecież mam tylko siebie do takiego gromadzenia.. Hmm… mam przecież żonę będziemy razem gromadzić, będę miał dzieci i one też pomogą mi gromadzić. Ale z żoną też będzie problem… nie mam jak się do niej tak do końca jak zbliżyć… będę ją po cichu gdzieniegdzie odrzucał bo jak się z nią tak do końca naprawdę zbliżę, to będę się z nią musiał podzielić wszystkim co mam tak na stałe…. Nie wiem czy wtedy tych spichlerzy dla mnie starczy. Napewno muszę na wszelki wypadek być od niej silniejszy i  ją dominować, będę ją też trzymał na dystans.Nie mogę okazać słabości, bo umrę… przyjdą do mnie moje strachy przed śmiercią. I to ja muszę wszystkimi zasobami zarządzać, będę jej robił prezenty, ale nigdy nie dam całości swoich zasobów, bo muszę się czuć bezpiecznie- to jest najważniejsze.

Ja kobieta….- nie przyznam się do tego, że życie moje kierowane jest strachem przed śmiercią…  nie przyznam się do tego, że wyborem odrzuciłam doskonałą miłość, to napewno miłość mnie odrzuciła.  Zostałam oddzielona od ciała gdzie byłam jednością z mężczyzną, zaraz potem też  przyszła śmierć, oddzielenie od Boga, odrzuciłam go. Przecież na początku z mężczyzną byliśmy jedno, wtedy żyliśmy wiecznie… byliśmy tez jedno z Bogiem było cudownie. Teraz jestem w pamięci genów oddzielana najpierw od mężczyzny, potem od życia wiecznego teraz od matki rodząc się, ale matka jak tylko dojrzewam… mnie teraz nie chcę to boli, moje ciało mi ciągle o tym bólu oddzielenia przypomina… Czemu rodzice mnie odrzucają i wysyłają do mężczyzny… A ten młody mężczyzna, on mnie chce… jest cudownie –  na tym świecie ktoś kto mnie chce, chce się ze mną zjednoczyć, ale co to? I chce i nie chce – nie rozumiem? Pragnę być z nim jedno, a jednak on jakby nie do końca, czemu on nie ma tego pragnienia. Daje mi jakieś prezenty, bo boi się do mnie zbliżyć. Muszę być dla niego bardziej atrakcyjna, wtedy będzie pragnął być ze mną dłużej, muszę być dla niego tą jedyną, tą najlepszą, inne kobiety są dla mnie zagrożeniem, obym to ja była tą jedyną dla tego mężczyzny. Być przy mężczyźnie to jedyne miejsce gdzie nie jestem odrzucana, być blisko niego. Nie jest to coprawda jedność z Bogiem, której pragne, ale jest to miejsce jakkolwiek choć przez momenty w życiu osiągalne. Mogę też dawać życie, nosząc dziecko w sobie jestem z nim jednością! Ale poród boli… poród boli bo to znowu ta sama trauma oddzielenia… przy każdym porodzie muszę tą traumę oddzielenia od Boga znowu przeżywać…

Pojawiły się dzieci… najpierw są one w brzuchu kobiety… są one dla niej błogosławieństwem jak i zagrożeniem. Jak się urodzą, mąż już nie będzie w 100% nią zainteresowany, będzie miał też dzieci, nimi też będzie się interesował. Urodzenie dzieci to strata z nimi jedności jak i jakaś strata męża… to naprawdę boli – znowu oddzielenie, już nie będzie z nim jednością, są też dzieci.  Będzie musiała podzielić się mężem z dziećmi… ten mąż i tak ucieka ode mnie i tak jest go mało, a teraz jeszcze dzieci – to boli… rodzenie potomstwa boli, poród odbywa się w bólach. O ile to możliwe to ona będzie się opiekować dziećmi i kłaść je spać, aby móc spędzać wymarzony czas jedności z mężem musi zmniejszyć zainteresowanie męża dziećmi, zresztą jemu to odpowiada, aby dzieciaki nie były dla niego zagrożeniem, musi je wychować jako 'narzędzia’ do swoich celów 'ustanowienia patriarchalnych zależności’. Gdzieś wewnętrznie kobieta chce mieć dzieci, z miłości z chęci dzielenia się życiem, w praktyce jednak poród jest bolesny – oddzielający, przywołujący genetyczne wspomnienie traumy. Jak to będzie córka… będzie ona w końcu ładniejsza od niej, trzeba ją szybko wydać z mąż by oddalić ją od męża, oddalić od domu – młodsza, silniejsza, ładniejsza. Dla Ojca córka też na niewiele się zda, nie ma tyle siły, nie umie tyle gromadzić co syn, ale można ją wykorzystać do rozszerzenia rodziny, rozszerzenia strefy bezpieczeństwa… Jak to będzie syn, niech idzie naśladować Ojca, taka mała kopia męża, jego z kolei mama będzie się bała wypuścić – czasem powstaje taki maminsynek, a tata będzie się go bał… dlatego jak tylko zacznie przybierać na sile to go emocjonalnie oddali znajdując mu żonę. Dzięki dzieciom i koligacjom rodzinnym możemy poszerzyć swoją rodzinę poszerzyć wpływy czuć się bezpieczniejsi

Aby być od tego schematu wolni, jak nie rodzić w Bólu, jak rodzić z miłości, jak nie gromadzić, jak nie konkurować… z pokolenia na pokolenie, jako ludzkość próbowaliśmy coraz to nowych metod nie udało się…. musimy mieć w 'nienawiści te tradycje’, jak to jednak zrobić? – Bóg ma na to plan, to plan zbawienia! – to gdzieniegdzie prorokom, których próbowano zabić, Bóg objawiał po trochu… na tyle na ile ich serca były gotowe.

Śmierć – trauma odrzucenia przekazywana z pokolenia na pokolenie

Nie byłoby żadnego problemu gdyby nie śmierć, praktycznie wszystkie grzechy poza tym ,z powodu którego przyszła śmierć, spowodowane są właśnie nią  – śmiercią – czyli odrzuceniem, oddaleniem się od Boga. Nagle za przyczyną śmierci, oddalenia się od Boga – wszystkie zasoby stały się ograniczone, o wszystko trzeba walczyć, wszystko zdobywać…  nawet, a może zwłaszcza jest problem z czasem, który powoli zaczyna gonić pierwszych ludzi. Gdyby nie ograniczony czas – spowodowany śmiercią, żyć byłoby nam łatwiej… Skąd przyszła śmierć czym ona jest?

Czy to Bóg wygnał nas z raju? Czy to on przysłał śmierć? Czy to Bóg nas odrzuca? Czy to Bóg generuje traumę odrzucenia?

Jezus wyraźnie na pytanie, ‘pokaż nam Ojca, a to wystarczy’  (J 14, 8)- wskazał na siebie. Czytając nowotestamentowe pojmowanie Boga, wychodzi na to że to Bóg nas szuka, bardziej niż my jego… Ale Bóg jest przecież taki sam? Jak to więc możliwe, że nas odrzucał wcześniej, a teraz nas szuka, skoro jest taki sam?

Skoro jest taki sam, jak to jest że najpierw nas odrzucił, a teraz nas przyjął?

“Ktoś tu robić z Boga Schizofrenika” – zsyła na ludzi śmierć – odrzucenie, a teraz nagle zsyła na ziemię życie wieczne. I na dodatek mówi, że jest obrazem Ojca…?

Razu pewnego, słyszałem dość sensowne tłumaczenie, że z raju Bóg nas wygnał, by  zło na ziemi nie trwało wieczne. A w raju mogliby zjeść z drzewa życia wiecznego… i wiecznie mielibyśmy wojny itd. Wytłumaczenie takie jest bardzo zaspokajające.. Jednak nie do końca mnie satysfakcjonowało, bo to jednak by wyszło na to że to Bóg – miłość (ten sam z listu do Koryntian 1 Kor 13), jakimś cudem nas odrzucił, zsyłając śmierć…

Dręczyły mnie historie Henocha i Eliasza… Jeden chodził z Bogiem, aż do nieba zaszedł, drugi też był na tyle blisko, że nie umarł, poleciał taksówką do nieba. Co jest grane?  Niby weszli do nieba na konto planu ‘przyszłego’ zbawienia, jako prorocy mieli zapewne takie objawienie, no i spoko… ale dalej mi coś tu nie pasuje?

Czy to Bóg odrzucił człowieka czy człowiek Boga? Bóg przyszedł odwiedzić Adama i Ewę w raju taki sam… Bóg się nie zmienił, wychodzi z otwartymi ramionami… człowiek wychodzi do Boga z uczuciem jakiegoś zagrożenia, boi się Boga, chce się przed Bogiem zasłaniać. Kto tu kogo odrzuca –  człowiek Boga czy Bóg człowieka? Czy to Bóg chce się zasłaniać przed człowiekiem czy człowiek przed Bogiem?

Dla mnie w tym obrazie wyraźnie, widać że to człowiek pierwszy odrzucił Boga, człowiek pierwszy odrzucił miłość doskonałą, na dodatek nie umie się do tego przyznać, nie umie wziąć winy na siebie, tylko zrzuca winę dalej. Ewa zrzuciła winę na węża – zwiedzenie – na podszepty kłamstwa, Szatan skłamał, że będziemy jak Bóg, a Ewa uwierzyła i przypisała Bogu podstęp, że coś przed nami ukrywa. Byliśmy wcześniej stworzeni na  podobieństwo Boga…. Bóg nie zna zła… Adam zaś zrzucił winę na Boga…. Taka konstrukcja człowieka, taka konstrukcja genetyczna – psychiczna, odrzucająca Boga –  odrzucająca miłość – strachliwa – zrzucająca winę z siebie, od tamtej pory rozmnażała się na ziemi. Taka konstrukcja przy spotkaniu z Bogiem, przypisuje mu wszystko to co czego On nie przyjmuje – czego w nim nie ma. W Bogu nie ma odrzucenia – miłość nie reprezentuje sobą odrzucenia – reprezentuje sobą miłość, a jednak ludzkość przypisała mu takie cechy…Ludzkość też przypisała winnemu Bogu cechy męskie, bo to wedle Adama – Bóg zawinił stwarzając kobietę i to przez nią wszystko złe… Adam kreuje się tutaj na totalne niewiniątko. Kłamstwo i zwiedzenie zaś często przypisywane jest kobietom. Z takimi pozostałościami po genach naszych rodziców Adama i Ewy się urodziliśmy… nie są to jednak na szczęście cechy Boga, gdyż ten jest miłością i ma cechy zarówno męskie jak i kobiece, te więc w ‘oryginale’ też muszą być miłością. Wyraźnie  widać wydźwięk tego pierwotnego zdarzenia w kulturze, czy też w badaniach antropologicznych, czy psychoanalitycznych analizujących to z czym człowiek się rodzi i z czym sobie musi w życiu poradzić. 

Kto więc kogo wygnał? Kto zesłał śmierć na człowieka?

Śmierć przyszła w sercu już w momencie zerwania owocu… przychodzi później też fizycznie, Abel ginie pierwszy… Serce Adama i Ewy wciąż bije… jednak nadzieja na naprawienie świata coraz mniejsza… Nadzieja na stworzenie raju własnymi drogami bez miłości, nadzieja na bycie Bogiem bez Boga (miłości) nie wychodzi…. Kain zabił Abla… może następne nasze dzieci sobie lepiej poradzą. Może następne dzieci lepiej wychowamy? Hmm… nie działa, nie wychodzi, jakkolwiek byśmy naszych dzieci nie próbowali wychować coś jest nie tak. Próbujemy tym dzieciakom coś wmówić jak się mają zachować, próbujemy ich wychować, jednak ich zachowanie nie jest już takie jak byśmy chcieli… może to nasza wina? Może nie poradziliśmy sobie w wychowaniu? Może źle wychowaliśmy potomstwo? Może jakbyśmy zostawili dzieci w spokoju, dali im żyć bez nas, może by im było lepiej? Może już czas odejść? Może jak nas nie będzie na ziemi to nasze potomstwo w końcu sobie lepiej poradzi? Nie chcemy umierać, nie chcemy znikać… ale widzimy, że nie dajemy rady przekazać innym tego co dostaliśmy od Boga, nie jesteśmy w stanie przekazać dzieciom wzajemnej miłości. Nasz jeden syn zabił drugiego, co jest grane czy to tak miało być? Gdzie teraz jest Abel? Może Abel ma teraz lepiej, może powrócił do Boga? Ale jak – jakim cudem, czy Bóg znalazł jakieś rozwiązanie czy Abel jeszcze gdzieś istnieje? Życie w coraz bardziej zdeprawowanym świecie powoli traci sens, śmierć go natomiast nabiera, skoro przez nas przyszło zło na świat, to może jak nas nie będzie może przyjdzie na powrót miłość? Może jak nas nie będzie, to nasze potomstwo się bardziej rozwinie i powróci w końcu raj?

Ludzkość od czasu Adam i Ewy woła o śmierć, w apokalipsie jest to jasno wręcz wyrażone 'będą wołali o śmierć a ta nie będzie przychodzić’, robimy wszystko co potrafimy by się wyniszczyć na tej ziemi… Oczywiście wszystkiemu zaprzeczamy i jak Adam, zrzucamy winę na Boga, że to on woła naszej śmierci – ale to już standard naszych duchowych rozwiązań. Bóg jednak nas nadal kocha otaczając nas miłością, na ile tylko mu pozwalamy się do siebie zbliżyć. I czeka… i czeka, aż w końcu zaakceptujemy jego rozwiązanie, to nasz ruch teraz, zaakceptować jego warunki zbawienia, bo wszystkie inne  nie są miłością i prowadzą do samozagłady.. Czym jest każdy wypalony papieros z napisem 'palenie zabija’ jak nie wołaniem o śmierć? Czym jest coraz powszechniej – wszech panująca depresja i różne jej rodzaje w tym melancholia, jak nie wołaniem o śmierć, cichym samobójstwem? Czym są uzależnienia, jak nie wołaniem o odebranie nam wolnej woli która daje nam życie? Czym są wojny, kłótnie i inne konflikty, jak nie wołaniem o wyniszczenie siebie nawzajem… Nie wiem ile jeszcze zostało nam czekania, aż Bóg nadejdzie w chwale na ziemię, ale nadejdzie i wszelakie znaki i proroctwa objawiają, że stanie się już niedługo. Boże rozwiązanie na to wołanie jest jedno… przyznać się przed Bogiem, że wołamy o śmierć, przyjąć jego Syna, Jezusa Chrystusa jako Pana i zaspokoić to wołanie o śmierć, w jego ranach i krwi… a przyjdzie wolność, ludzkiego rozwiązania na to wołanie nie chcę znać… i chwała Bogu od czasu przelania krwi Jezusa, od czasu narodzenia na nowo z wody i z ducha, nie muszę znać.

Odrzucając Boga, który jest miłością, ludzkość odrzuciła siebie, bo jako ludzie w pełni zdrowi żyjący wiecznie powinniśmy być obrazem doskonałej miłości, Adam i Ewa odrzucili jednak to życie… wybierając powolne coraz dalsze oddalanie się i kreowanie świata wedle swojej wizji. Jesteśmy stworzeni do bycia uzależnionym od miłości, uzależniamy się jednak od innych rzeczy…. W Adamowej wizji świata istnieje Bóg… który zna zło, jednak bardzo się z tym ukrywa… Jego prawdziwa natura nie znająca zła została zakamuflowana na kilka tysięcy lat, kiedy to na nowo odkrywamy ją w Jezusie Chrystusie. Przez to odkrycie możemy na nowo przyjść do Boga, a Bóg może odnowić z nami relację, której tak bardzo pragnie.

Czy to były świadome rozważania czy nie.. śmierć przyszła… a wraz z nią myśl dewolucyjna, zło się szerzyło a człowiek żył na ziemi coraz krócej. Stworzenie coraz bardziej dewoluowało. Na domiar złego okazało się, że im bliższa rodzina tym większa nienawiść między sobą nawzajem… koniec z łączniem się w pary w bliskiej rodzinie – bo rodzą się osoby skażone genetycznie – krótko żyjące (stwierdzone naukowo). Im bliższa rodzina, tym bardziej szerzy się miedzy nami nienawiść… Bóg jednak jak przychodzi chce być znacznie bliżej niż ktokolwiek z rodziny… Czy jego też znienawidzimy? – oczywiście temu zaprzeczamy i to całym sobą. Miłość rozumiana po ludzku to nic innego jak zaborczość… Doszło do tego, że swoje dzieci na zabijamy… rzecz jasna nie my, to Bóg żąda od nas ofiar… Ojciec by móc kochać syna, by nie złożyć go na ofiarę –  musi go przynajmniej okaleczyć, niemalże kastrować – obrzezać, inaczej nie potrafi wykrzesać doń miłości, w niektórych kulturach podobnie jest z kobietami… też są obrzezywane… Wciąż jednak paranoicznie jak Adam, wszystkiemu zaprzeczamy, twierdzimy jakoby to odwieczna miłość nakazywała takie i inne praktyki. To Bóg tak nas stworzył, to On tego żąda… Jednocześnie tym samym zamykamy kolejnym pokoleniom możność zbliżania się do Boga, kto chciałby taką krwiożerczą, sadystyczną miłość Boga spotkać? Bóg jednak nas kocha… i ma plan… wybrał naród o zatwardziałym karku i twardych sercach, w którym najwcześniej może się objawić jego chwała, jego doskonała ofiara.

Co to za nasz Duchowy Ojciec, który w obronie totalnej rozpusty w Sodomie i Gomorze handluje z Bogiem by jeszcze tych grzeszników przez chwilę zachował przy życiu, natomiast  w przypadku swojego rodzonego Syna, który nie zdążył jeszcze wiele nabroić pędzi w amoku by go zabić – złożyć w ofierze, nie myśli wtedy nawet o najmniejszym handelku z Bogiem? Nawet w przypadku syna z niewiary Ismaela  wyprosił o powodzenie… Co ten Abraham ma w sercu, by w obronie swojego prawdziwego syna z wiary nie handlować? I na domiar tego co to za Bóg, który takiego Duchowego Ojca każe nam pokochać i zaakceptować? Abraham miał w sercu… nadzieję zbawienia, czyny świadczyły co innego, jednak w głębi serca musiał mieć w sercu nadzieję zbawienia! Inaczej nie byłby w stanie usłyszeć Boga, pokazującego mu owcę… Gdyby nie miał tej nadziei, nie mógłby ujrzeć dnia zbawienia… gdyby nie miał tej nadziei zatkał by sobie uszy i nie słyszał! To jest błogosławieństwo Izraela, te 'zatwardziałe uparte karki’, mimo swoich wad, potrafiły przez kolejne lata nosić w sercach nadzieję na zbawienie! Nadzieję na zbawienie od kręgu śmierci, nadzieję na wybawienie… tą nadzieją była doskonała ofiara, dla żądz naszego serca syn Boga, Jezus Chrystus.

Abraham choć nie, bezpośrednio przyznawał się przed Bogiem do swoich grzechów… Handel o Sodomę i Gomorę to tak w zasadzie przyznanie się do tego co on sam nosi w sercu… W zachowaniu jakoś nie oponował zdradzając swoją żonę ze służącą… zdradził i jakoś wyglądał nawet na zadowolonego, niby to Sara mu podsunęła  Hagar, ale czy naprawdę w sercu tego chciała? Może miała nadzieję, że Abraham odmówi? On jednak nie odmówił… Widząc sąd mający nadejść na rozpustę (oddalenie się od Boga Sodomy i Gomory), przeraził się i handlował z Bogiem, bo wiedział w sercu, że sam tą samą rozpustę niedawno uczynił. Ten handel to pewnego rodzaju przyznanie się przed Bogiem do swojej postawy serca. Musiał mieć zapewne w wyobraźni, że sam też w sercu był tym 'Sodomczykiem’, a przynajmniej, że nie jest od nich wiele lepszy – niedawno zdradził żonę – handlował więc… o Siebie! Tym handlem przyznał się przed Bogiem do swojej postawy serca! Bóg natomiast zezwalając na ten handel, przystając na warunki Abrahama, objawiał mu swoje serce, objawiał mu kim i jaki tak naprawdę jest, na ile to było możliwe, na ile mu Abraham pozwolił.

Poprzez przyznawanie się przed Bogiem do swoich postaw w sercu czy też innych grzechów, dajemy Bogu drogę, możliwość do zbliżania się do siebie, przestajemy zatykać sobie uszy… Abraham handlując o Sodomę i Gomorę z Bogiem, odrobinę odetkał sobie uszy, pokazując co mu w sercu siedzi, mógł przez to Boga lepiej usłyszeć później. Bóg zezwalał na to w wielu formach, te grzechy które jesteśmy świadomi mamy wyznawać, za inne składane były ofiary… dziś jednak działa przyjęcie (przyłożenie rąk) do najdoskonalszej ofiary Jezusa Chrystusa, to jest skok który w jedną chwilę jest nas w stanie przywrócić do najbliższej relacji z Bogiem naszym stworzycielem jaka jest możliwa, do stania się dziećmi Boga.

Nie Bóg wygnał człowieka, ale Człowiek wygnał Boga ze swojego serca!

Człowiek zaczął się wstydzić swojego stworzyciela, człowiek przestał znać Boga, przestał go rozpoznawać takim jakim jest, człowiek przestał Boga rozpoznawać jako miłość. Człowiek przypisał Bogu cechy krzywdziciel. Na tyle wzrok Boga miał być krzywdzący, że człowiek musiał się zasłonić. Spotkania z Bogiem stały się od tej pory traumatyczne dla człowieka, każde takie spotkanie to konfrontacja z tym czego Bóg-Miłość w sobie nie ma, a istnieje w nas. Konfrontacja z cechami jakie człowiek nosi w sobie, a Bóg ich nie ma!

Wygnanie Boga ze swojego serca to nic innego jak śmierć, bo Bóg to życie – miłość. Coś co nie ma życia – umiera, znika… Czy to więc Bóg zesłał śmierć? Czy też ludzkość mu to przypisała i w genach (biblijnym słownictwem w duchu) nosi ze sobą od stworzenia świata? Kto odrzucił życie? Kto odrzucił miłość?

Lekcja pierwszych ludzi –  oddalanie się od Boga – grzech i zbawienie

Jeśli ja kłamie wobec innego człowieka – przypisuje kłamstwo Bogu, jeśli Ja chcę kogoś skrzywdzić przypisuje to Bogu, ze chce mnie skrzywdzić. I nie muszę nic robić, robię to już w sercu! Adam z Ewą ukrywali się przed Bogiem zanim jeszcze z nim rozmawiali, już w sercu przypisali mu cechy ‘krzywdziciela odkrywającego ich nagość’ mimo że on tych cech nie miał. Już w sercu oddalili się od Boga, już w sercu umarli – oddalili się od Boga. Nie musieli nic mówić by grzeszyć – oddalać się od Boga.

Dlatego Jan pisał wyraźnie w listach, że jeśli nie potrafisz kochać swojego brata którego widzisz, to nie potrafisz kochać też Boga, którego nie widzisz. Jeśli nie  potrafisz kochać choćby jednej osoby którą widzisz, nie będziesz potrafił kochać też Boga, którego nie widzisz. Wszystko co nie jest w Tobie miłością przypiszesz  Bogu, ale on ‘tego’ nie przyjmie i wróci ‘to’ do Ciebie, przy spotkaniu z nim. Przy spotkaniu z Bogiem otrzymujesz pełną świadomość swoich grzechów – oddaleń się od niego, otrzymujesz pełną świadomość wszystkiego co nie jest w Tobie miłością i jest to wtedy przypisane Tobie! Bóg nie przyszedł jeszcze na ziemię tylko i wyłącznie ze względu na nas – ludzi, byśmy mogli mieć szanse poznać ewangelię, a co to takiego?! Dopóki tego w pełni nie pojmiemy, nie przyjmiemy – nasze ciało będzie na ziemi umierać, będzie powoli się starzeć i oddalać od Boga.

Po ludzku nie jesteśmy w stanie każdego w sercu kochać, wiedząc że czeka na nas śmierć! Mając ciało i ducha który wie umiera, żyjemy w stresie i jakiejś uczynkowości…. Jezus powiedział, że musimy narodzić się na nowo, z wody i z Ducha. Z wody poprzez chrzest dajemy naszym obecnym komórkom ‘wytchnienie’ pogrzebanie w śmierci Boga (nasze komórki są na tyle ‘skażone’, że żądają od nas śmierci przy spotkaniu z Bogiem). Robiąc to z wiarą wierzymy, że grzebiemy wtedy swoje ciało wraz ze śmiercią i zmartwychwstaniem Jezusa Chrystusa. Nowe narodzenie z Ducha zaś daje nam nową podstawę swojego istnienia, wewnętrzne przekonanie o życiu wiecznym, przekonanie o tym że nie czeka na nas śmierć, a życie wieczne. Nie zawsze na spokojnie się to w pełni objawia, czasem ‘jakby przez ogień’, ale życie wieczne jest i każdy nowo narodzony chrześcijanin żyje jest właśnie w nim, w życiu wiecznym, bo nosi u podstawy swojego istnienia właśnie to przekonanie. Tego przekonania o życiu wiecznym jest więcej lub mniej ale jest… to jest od nas zależne czy chcemy więcej czy mniej dać się Bogu odnaleźć, czy chcemy być jak Abel przyznając się do swoich żądz czy wolimy być jak Kain? W każdym razie odkrywając się przed Bogiem, dzieje się coś duchowego przestajemy się  starać… widząc że jesteśmy akceptowani, przestajemy wtedy mieć chęci zasługiwania, zaczynamy żyć czystymi chęciami miłości, akceptacji, życia… I nie wynika to z naszego starania (np. faryzeizm – konieczność zasłużenia), czy też choćby wyciszenia żądz (medytacje), wynika to z kompletnej duchowej i fizycznej zmiany podstawy naszego istnienia, a stało się to dzięki wywyższeniu na krzyżu Jezusa Chrystusa, syna Boga, dzięki osobistemu przyjęciu jego ofiary, jako poznanie miłości Boga do nas. 

Aby się to jednak zadziało, potrzebowaliśmy jako ludzkość spełnić rządzę Adama i Ewy, jak i rządzę wszystkich naszych grzechów – 'oddaleń się’ od Boga. Spełniliśmy to wysyłając na egzekucję samego Boga – abyśmy mogli to fizycznie zrobić musiał się nam objawić jako człowiek – taki jak my z krwi i kości. Bóg wiedział co jest w naszych sercach, już wtedy gdy jako ludzkość poznaliśmy zło. W związku z tym jednak, że nie umieliśmy się do tego przyznać, w planach czekał aż to ‘zło’ się na tyle rozprzestrzeni na ziemi, że będziemy w stanie jako ludzkość to wyrazić choćby w czynach. Adam i Ewa nie byli w stanie tego wyrazić w czynach, które w pełni by zaspokajały nasze ludzkie serca… ich jednym ze znanych nam czynów, pokazujących swoje żądze odkrycia nagości Boga była zasłonka z gałązek, którą musieli się zakryć, nie byli też w stanie przyznać się do swoich grzechów słownie (zrzucali słownie i w sercu zapewnie też winę z siebie). Ale i to, i to odkrycie nagości zostało w  końcu zaspokojone w nagim Jezusie Chrystusie wiszącym na krzyżu! Kain i Abel umieli już bardziej się przyznać do swoich żądz, składając ofiary… przypisali miłości (Bogu) żądanie od nich ofiar… Bóg z miłości na to przyzwalał (miłość nie wypomina!), wiedział też, że jak jemu tych cech nie przypiszemy to zrealizujemy je między sobą. Pierwszym przykładem był Kain… nie przyznał się że ma obraz żądnego krwi Boga i zaprzeczył przed Bogiem swoim żądzom, nie mógł się więc zbliżyć do Boga, tak blisko jak zbliżył się Abel… ale w sercu żądze nosił. Zrealizował to co nosił w sercu… zabijając brata… w sercu jednak pewnie trzymając tradycję taty, zwalił winę na Boga, bo to Boga wina, że zbliżył się do Abla bliżej niż do niego…

Wywyższenie na krzyżu Jezusa Chrystusa – Syna Bożego, który był bez grzechu czyli bez oddalenia się od Boga, pozwoliło nam jako ludzkości przyjąć do serc to, że problem z miłością nie jest po stronie Boga, ale po naszej stronie! Uświadomienie sobie tego, że jako ludzie nie jesteśmy nawet kochać w doskonałej miłości, jest sporym problemem. Ale tu na ratunek przychodzi rzeczywistość duchowa – ran i krwi Chrystusa. Nie wiem co się dzieje duchowo – nie mamy jako ludzkość ogarniętej naukowo duchowej rzeczywistości w pełni. Są różne badania o tym, że miłość działa, ale to aktualnie margines badań naukowych – jestem jednak tego pewien, że jest to siła stwórcza i siła która ten cały świat trzyma jeszcze ‘w kupie’ wszystkie bomby atomowe  stworzone przez ludzkość, ani jakiekolwiek rzeczywistości duchowe są niczym wobec tej siły – praktycznie nie istnieją – w prawdziwej rzeczywistości miłości istnieją tylko rany i krew Chrystusa, oraz Nowa Ziemia – Nowe Jeruzalem i Nowe Stworzenie. Jedyną zaś możliwością zrozumienia tej rzeczywistości jest przyjęcie Jezusa Chrystusa, Syna Bożego jak zbawiciela, zaczyna się wtedy z nami dziać coś duchowego. Narodziny z Ducha i z wody pozwalają nam się na nowo rozwijać, rozwijać w nowej rzeczywistości, w tej rzeczywistości ze starego świata prawdziwe są tylko rany i krew Chrystusa.

Być może czytasz ten tekst i nic nie pojmujesz… a być może, że jest to dla Ciebie objawieniem i życiem. Możesz czytać ten tekst Nowym lub Starym Duchem, możesz czytać ten tekst mając pewność zbawienia i życia wiecznego, pragnąć pełnego objawienia na ziemi Królestwa Bożego, a możesz czytać ten tekst żyjąc wciąż strachem przed śmiercią. Masz wybór czy chcesz wrócić do Boga przez Jezusa Chrystusa, czy chcesz dalej jak Adam i Ewa samemu sobie 'rzepkę skrobać’ i jakoś jeszcze dać radę 'ewolucją’. Jezus niedługo powróci… a uczyni to jak dobra Nowina o Królestwie Bożym będzie głoszona na całym świecie, głośmy więc! I cieszmy się na nowo jednością z Bogiem, dzięki jego miłości w postaci ran i krwi Jezusa Chrystusa. jego Syna.

Analiza tego co nosiło serca Adama i Ewy, analiza tego co nosiły serca naszych przodków genetycznych i duchowych – to nasza genetyczna i duchowa świadomość… musimy ją pokochać i zaakceptować. Jak to zrobimy będziemy w stanie pokochać też w pełni Boga – naszego pierwotnego przodka, i będziemy w stanie wydawać na świat dzieci w pełnej miłości. Dopóki mamy jakiekolwiek zarzuty do któregokolwiek naszego duchowego czy też genetycznego przodka, mamy też zarzuty do siebie i do Boga, bo to On nas stworzył!

Gdy pokochamy i zrozumiemy nasze pochodzenie, wtedy Bóg będzie mógł na powrót przyjść i objawić się nam w swojej chwale (zobacz ostatnie zdania z księgi Malachiasza)! A my nie będziemy się przed nim zasłaniali… – tylko przez Chrystusa? Realnością starego świata zostaną tylko rany na naszym bracie, największym wywyższonym słudze Jezusie Chrystusie, który wziął nasze brudy z miłości na siebie, On został naszym wywyższonym Królem – Bogiem – największym sługą miłości. Nie jesteśmy w stanie więcej zasłużyć przed Bogiem, możemy tylko przyjąć i zostać na nowo przez Chrystusa dziećmi Boga. Od czasu jego wywyższenia jedynym grzechem, jedyną rzeczą jaka nas oddziela od Boga jest brak przyjęcia Chrystusa do swojego serca, brak wyznania go swoim Panem, niewiara w jego ofiarę, niewiara w to, że jest prawdziwym Synem Boga Żywego.