Jestem po kolejnej lekturze tym razem Mr Pentacost czyli historia życia Davida du Plessis – ciekawa postać. Jego życie, pokazuje nam, że tak w zasadzie niezależnie od wyznania tak czy inaczej wszyscy szukamy po prostu Boga. Jak pojawiło się objawienie prawd o duchu świętym w ruchu zielonoświątkowym, bohater został posłany do innych kościołów, aby przekazywać im te prawdy. Trochę się to dziwnie skończyło, z jednej strony odrzucony przez swoje ruchy religijne, z drugiej zaś nie mógł być zaakceptowany w innych ruchach. Scena w której jakiś katolicki biskup działając na zlecenie ówczesnego papieża zaprasza go do pokoiku przepełnionego książkami o duchu świętym by wyjaśnił wszystko co wie w tym temacie – jest można rzec treściwym podsumowaniem książki na poziomie teologicznym/historycznym.

Ale moją uwagę przykuł zupełnie inny przekaz tej książki…

Miejsce  w którym David zastanawia się tak naprawdę o co w tym wszystkim chodzi? Pokazuje nam ludzi, którzy chcieli się zbliżyć do mocy bożej i trochę powariowali, np historia człowieka który został w trakcie modlitwy przeniesiony w inne miejsce, do jakiegoś plemienia afrykańskiego w którym to miejscu uzdrowiła kogoś jego modlitwa. Człowiek ten trochę później ześwirował – innymi słowy spodobało mu się że go wielbią jak Boga.

Inna z kolei historia jeszcze bardziej do mnie przemówiła.

Do jednego z plemion afrykańskich przybył misjonarz, miejscowi tubylcy – bardzo go pokochali. Zajmował się opatrywaniem ich ran, przychodziły do niego tłumy, nie robił nic szczególnego po prostu przemywał rany i je opatrywał modląc się o nich.  W ciszy i spokoju w prowizorycznych opatrunkach działy się cuda, ludzie byli uzdrawiani… Gdy wyjeżdżał obiecał że na jego miejsce przybędzie kolejny misjonarz, tym razem będzie to prawdziwy lekarz, który będzie w stanie zrobić dla niech znacznie więcej.

Gdy przybył nowy człowiek misjonarz-lekarz i oferował ludziom pomoc medyczną, na początku przyszły tłumy… jednak z dnia na dzień było coraz mniej ludzi….

Na pytanie dlaczego ludzie nie przychodzą uzyskał w końcu odpowiedź, taką jakiej zapewne nie chciał:

„Pierwszy misjonarz służył nam w miłości. Ten lekarz nas nie kocha. Służy nam z poczucia obowiązku nie z miłości.”

Kolejne pytanie dotyczyło, jak oni się tego dowiedzieli, na nie została udzielona kolejna odpowiedź:

„Patrzyli w okna Twojej duszy i zobaczyli obowiązek , a nie miłość, U tamtego widzieli tylko miłość. On ich kochał.”

Nie wiem jak to skomentować, ale wiem że jest to problem… który odpowiada nam na pytanie dlaczego wiara nie działa… Naszym zadaniem jest kochać, Bóg ma robić resztę, nie mamy innego zadania, mimo że bardzo byśmy chcieli wykonać choćby najmniejsze wyznaczone zadanie…

Z hymnu do miłości dowiadujemy się, że coś tu nie gra między czynami a miłością. Można czynić wiele rzeczy co wydawałoby się miłością, a tak naprawdę może w nich nie być miłości… to jest przerażające… ale taka jest prawda. Źródłem tego ze coś w wierze nie działa, jesteśmy my sami, którzy nie potrafimy tak naprawdę stwierdzić co robimy, bo okłamując innych okłamujemy siebie, manipulując innych manipulujemy siebie – tworzymy i  pielęgnujemy rozszczepienie pomiędzy życiem a śmiercią...

Gdzie się pogubiliśmy w naszej kulturze….

  • Zaczynamy kłamać aby uratować się przed karą, choćby złą oceną w szkole…
  • Nie szukając daleko zaczyna się dosyć niewinnie, np. śpiewamy piosenkę w której w tekście jest 'klękam przed tobą Panie’, a tak naprawdę nie klękamy…
  • Mając ograniczenie 50km/na godzinę jeździmy minimum 60…

itd.

Dochodzi do tego że nie jesteśmy już w stanie wykonywać prawa, słowa wypowiedzianego niezależnie od tego czy sami je wypowiedzieliśmy czy też zostało nam narzucone, gubimy się… a potem już nie działa. Nasze słowa i czyny są daleko od naszych serc (umysłów)… po ludzku próbujemy się z tego wyciągać. Powoli naukowo odkrywamy że ta niespójność jest np źródłem złego samopoczucia (psychologia), źródłem chorób (psychosomatyka), a nawet ostatecznie źródłem starzenia się i śmierci… ale kto to pojmie i kto znajdzie ratunek? Bo ratunek znajdujemy!- czasem dowiadujemy się o kolejnym super odkryciu na nasze problemy, czy też kolejnej super metodzie w praktyce okazuje się to tylko jak zwykle wierzchołek góry lodowej…

Ale jest nadzieja…

Dziś Bóg dał mi łaskę, przeszedłem po raz kolejny z łaski w łaskę, wczoraj po raz kolejny doznałem tego namacalnie. Mam problem z przejadaniem się słodyczami, po dojściu do jakichś myśli i kilku doświadczeniach z Bogiem, wkładając kolejną porcję ptasiego mleczka do ust, nagle odkryłem każdy smak po kolei, był smak żelatyny, białka kurzego, tłuszczu, i samego cukru…  Doznałem w końcu olśnienia, że tak naprawdę to mi nie smakuje… przestając się okłamywać… Kocham Boga i wielbię za to! – Domyślam się, że pierwotne stworzenie tak właśnie by smak ptasiego mleczka skomentowało… dziękuję Ci Boże dajesz mi tego doświadczyć.

Czy to potrwa tego nie wiem… czy to wróci tego nie wiem… ale wiem że jest możliwe przechodzenie z łaski w łaskę, z wiary z wiarę… i jest wyjście z tego całego syfu, a to wyjście jest w dobrej Nowinie Jezusa Chrystusa i pogodzeniem się z tym że jego krew musiała być przelana, ze innej metody nie ma…