Chodzenie do spowiedzi było dla mnie, odkąd pamiętam jakimś z jednej strony traumatycznym doświadczeniem, z drugiej zaś uwalniającym. Z jednej strony dowiadywałem się, że z grzechami niewyznanymi jestem jakby daleko od Boga, daleko od tego doświadczenia komunii – jedności z nim, z drugiej zaś strony jak je wyznam to mogę liczyć niejako w nagrodę na poczucie świętości.

Gdy zaś rezygnowałem z rzymsko-katolickiej opcji pojęcia spowiedzi, w sumie niewiele się zmieniło, poza tym że pozostało to jakby w mojej gestii i mojej samoocenie, czy już jestem wyspowiadany czy też jeszcze nie, byłem uwolniony od ludzkiej metody 'odpukania’ w konfesjonał grzechów. Wyznawanie grzechów w teorii dalej zostało, coprawda nie zawsze pod ręką była osoba, która chciała tego słuchać. Okazało się, że każdy raczej swoimi problemami i swoją twarzą jest zainteresowany niż tam słuchać o problemach innych, no ale to już takie szczegóły, znajdują się czasem w tej rodzince chrześcijańskiej wyjątki.

Nagrody za wyznanie grzechów – NIE MA!!!

Najważniejsza rzecz z jakiej mnie Bóg wyleczył, to świadomość, że za wyznanie grzechów jest nagroda. Na początku było to normalne wyznanie, grzechów na tym to polega, w sensie ta relacja z Bogiem, ja coś wyznam, on mi da za to nagrodę, będę bliżej niego, będę miał wybaczone itd. coś tam jeszcze odpokutuje. Normalnie bliskość Boga niesamowita. I to w zasadzie wszystko jedno jaki kościół, w jednym odbywa się to potajemnie przy jednej osobie, w drugim idzie sie w miejsce odosobnienia np. pod drzewo najlepiej figowe tam się spowiada przed Bogiem, w trzecim wychodzi się na środek zgromadzenia i wyznaje trudne sprawy, ludzie patrzą z podziwem za odwagę, zawsze to jakaś nagroda jest. Jeszcze brawo biją dla Jezusa ze nawracają się tacy wielcy grzesznicy. Jest się bardziej świętym od reszty, bo przecież startuje się przed Bogiem z czystszą duszą.

No to wyznajemy…

Wszystko już wyznałem co wiedziałem, no ale coś mi tej bliskości Boga mało, może o czymś jeszcze zapomniałem. Oj sumienie, praca nad nim to jakby nieskończoność, ale może jednak kiedyś się skończy. Okazało się potem, że istnieje cała masa grzechów mniej świadomych… istnieje wręcz cała nieświadomość, cała psychologia i psychoanaliza o tym mówi, warownie grzechów, może tu znajdę wszystko to czego jeszcze nie wyznałem. Skoro wyznaje, a bliskości Boga nie ma, obiecanej nagrody nie ma, to gdzieś musi być zatem coś jeszcze nie wyznanego? – logika prosta. Zagłębiam się więc jeszcze głębiej w wiedze i teorie psychoanalityczne, to jest genialne! – doświadczenie z konfesjonału przeniosło się na fotel, mamy uwolnienie, mamy oczyszczenie, szybko dawać bom głodny, kto jeszcze ma jakąś psychoanalityczną tajemnice do zjedzenia. Freudowskie zmory przeszłości, senne mary to już dawno za mało. Może Jung, jego archetypy przyjdą z pomocą, mamy nieświadomość zbiorową może tu czegoś zapomniałem wyznać… mało… mało… Ochorowicz i jego mediumizmy się znalazł, no geniusz, normalnie geniusz o jakim jeszcze nie usłyszał świat i do dziś boi sie ułyszeć, ale i to okazuje się mało. Co mi z tego, że z największa naukowa precyzją zbadał możliwość wpływu demonów na ten świat, jak pozbycie się tego demonicznego wpływu bliskości Boga nie daje! Szukam dalej…

Nagrody za wyznanie grzechów, pozbycie się demonów z życia nie ma! Jak nie było tak nie ma!

Światełko w tunelu… ktoś też szuka!

Na horyzoncie pojawił się pewien dziwaczny pastor, Artur Ceroński, podobno jakieś terapie prowadzi, no i słusznie się wydaje całemu temu kościołowi by się wypadało pójść na terapię, tak mi się wtedy wydawało. Tyle grzechów niewyznanych, tyle grzechów w nieświadomości jeszcze siedzi, jak to wszystko wyznamy to będziemy bliżej Boga, jakoś tak to działa… mam nadzieje. Artur w swoich nauczaniach wyciągnął kwintesencję psychodynamicznej szkoły terapii i włożył je w nauczania biblijne, nawet słownictwa podobnego używał w pewnym momencie co w KCP. Pewnie dlatego go inni „nauczyciele” omijają z daleka, bo jest bardzo kontrowersyjny, ale przynajmniej wie co robi, to mi się spodobało, ma chłop jaja.

No to szukam dalej, tym razem dochodzimy do psychosomatyki, mamy tu piękną książę Teatry Ciała, chciałbym powiedzieć pozycja dla każdego chrześcijanina który myśli o kładzeniu rak i uzdrawianiu, jak i tym dlaczego to nie działa, wogóle ciężko dyskusję dalej prowadzić bez tej lektury. Tak przynajmniej kiedyś myślałem, że to o dyskutowanie chodzi… tak mnie nauczyli na religijnym odwyku (skoro nic nie działa to przynajmniej dyskutować można), jak już się podyskutyuje, wszystko rozważy to przynajmniej raźniej będzie ten mizerny czas spędzać. No i okazało się, że tak można szukać niemalże w nieskończoność mamy wiele koncepcji zdrowia psychicznego, mamy terapię Kernberga, Klain’owską, mamy terapię Winnicotowską, mamy wiele różnych teorii np. Biona, Hanny Segal, jak i też głębokie podejście do miłości Andree Greena, generalnie co kraj to obyczaj, a co miasto to szkoła i wybrany w niej 'nauczyciel’, coś w rodzaju góru psychoanalizy.

No ale co to daje, czy jak już rozeznam się w tej swojej nieświadomości, czy jak poradzę sobie z tym nieswornym rozumem, sumieniem, wyspowiadam się ze wszystkiego to czy zbliżę się do tego Boga, którego szukam?

No lipa się okazało, nic z tego, tu nic nie ma, pusto jak wszędzie! Okazało się koniec końców , patrząc na badania skuteczności jakiejkolwiek psychoterapii że liczy się tak naprawdę relacja terapeutyczna, a nie teoria. Wszystko jedno jaka teoria jak a szkoła, jaka zabawka, jak leczy nie lek a relacja terapeutyczna… tylko z jakim terapeutą mieć relacje trzeba by zbliżyć się do Boga? W kościele mówią że z Jezusem, ale tych Jezusów tyle co chrześcijan, każdy Jezus  (chrześcijanin) inny i nie spotkałem takiego który miałby taką relację z Bogiem jakiej szukam i jakiej pragnę, wszystko dla mnie za mało, wszędzie dla mnie pusto.

Wróćmy jednak do grzechów? – opętanie potrzebą świętości

To jak już wyznanie grzechów wszelakich z każdego dowolnego zestawu, czy to będzie zestaw 10 przykazań,  613, czy też z zestawu całej nieświadomości nie działa, to jak to jest? Co przywraca ta relacje z Bogiem i jak? Czy za grzechy nie ma przebaczenia? No nie… za grzechy choćby najcięższe by były przebaczenie jest, jedziemy na tym samym wózku z największym zbrodniarzem świata. Nie chodzi więc o wagę grzechów, czy oby napewno chodzi zatem o ich wyznawanie?

Byłem jakby opętany potrzebą świętości, tak mnie nauczyli, że stąd bierze się bliskość Boga, czy to wersja katolicka, czy to wersja protestancka bliskość Boga bierze się w świętości.

Pewnym ratunkiem od tego opętania było przebudzenie zielonoświątkowe, kiedy okazało się, że to nie tak, że tą świętość daje duch święty, który daje wolność od tego opętania. Dalej jednak pustka, mimo chrztu duchem świętym coś jakby to przebudzenie na dzień dzisiejszy wygasło… i tak jakby kościół dalej wrócił do potrzeby prostowania spraw duchowych ludzkimi siłami.

Z tym, że jak już nie o grzechy zaczęło chodzić, to o to co chodzi w naszej nieświadomości. Gadam z jakimś chrześcijańskim psychologiem, przyjechali do polski z niemiec z misją leczenia chorób psychicznych. Mówi tak, że obserwwali już uzdrowienia praktycznie ze wszystkiego, ale wciąż nie ma żadnej techniki, żadnego systemu by te uzdrowienia były powtarzalne, dla mnie sprawa oczywista, chodzi zapewne o nieświadomość, ale jak ja sie leczy, czy znowu trzeba ludzkimi siłami? Czy nie ma i nie będzie już czegoś takiego jak wtedy w Azusa Street?

Czy Bóg naprawdę chcę naszej spowiedzi? – psychoanalityk Kain

Popatrzmy na sytuację pewnego grzechu:

(9): Wtedy PAN zapytał Kaina: Gdzie jest twój brat Abel? On odpowiedział: Nie wiem. Czy ja jestem stróżem mego brata? (10): Bóg zapytał: Cóż uczyniłeś? Głos krwi twego brata woła do mnie z ziemi. (11): Teraz więc przeklęty będziesz na ziemi, która otworzyła swe usta, aby przyjąć krew twego brata przelaną przez twoją rękę. (12): Gdy będziesz uprawiał ziemię, nie da ci już swego plonu. Tułaczem i zbiegiem będziesz na ziemi. (13): Wtedy Kain powiedział do PANA: Zbyt ciężka jest moja kara, bym mógł ją znieść. (14): Oto wyganiasz mnie dziś z powierzchni ziemi, a przed twoją twarzą będę ukryty. Będę tułaczem i zbiegiem na ziemi, a stanie się tak, że ktokolwiek mnie spotka, zabije mnie. (15): PAN mu odpowiedział: Zaprawdę, ktokolwiek zabije Kaina, poniesie siedmiokrotną zemstę. I nałożył PAN na Kaina piętno, aby nie zabił go nikt, kto by go spotkał. (16): Wtedy odszedł Kain sprzed oblicza PANA i zamieszkał w ziemi Nod, na wschód od Edenu. (17): I Kain obcował ze swoją żoną, a ona poczęła i urodziła Henocha. Zbudował też miasto i nazwał je imieniem swego syna – Henoch. [Uwspółcześniona Biblia Gdańska, Rdz 4, uruchom w rBiblii]

Po pierwsze Bóg jakby nie oczekiwał spowiedzi, Bóg jedynie jako Ojciec zapytał „Co uczyniłeś”, a następnie zaczął tłumaczyć jakie z tego są konsekwencje. Krew Abla wołała z ziemi, grzech był popełniony,  jest on realnością. Bóg nie uciszył krwi Abla, nie mógł jej uciszyć.  Po prostu sprawa wygląda tak, że grzech jest realnością ziemia otworzyła usta, aby przyjąć krew zabitego Abla, taka ziemia nie wydaje już swojego plonu tak jak dawniej, skazuje to Kaina na tułaczkę i bycie zbiegiem. Nie wskazuje to jednak na to by Bóg karał Kaina, Bóg po prostu mówi jak stworzona przez niego ziemia, się teraz zachowa, jakie ma cechy. Wobec realności grzechu, wobec pochłonięcia krwi zabitego Abla, wobec tego, że ta krew woła – to są rzeczy realne, to „nie jest poetyckość przekładu”. Przelana krew woła z ziemi, która otworzyła usta by ją pochłonąć i ziemia nie wydaje plonu, dziś znamy to doskonale kiedy ziemię trzeba niemalże gwałcić sztucznymi nawozami itd. by wydawała jeszcze jakikolwiek plon, bo jest pełna krzyku.

Grzech jest realny, grzech nie jest poezją, grzech oddala od Boga w konsekwencji czego zabija, dlatego Jezus musiał przyjąć śmierć, aby ponieść grzech.

Kain jak go nazwałem pierwszy psychoanalityk – uznał to za karę! Mało tego, że uznał to jeszcze sobie dołożył cierpiętnictwa. Dopowiedział sobie, że Bóg go wygania sprzed swojego oblicza – czego Bóg nie zrobił! Bóg nie zabronił mu widywania swojego oblicza, i nie wygonił go sprzed niego. Do tego wszystkiego zdołał stworzyć pierwszą tzw. „projekcję” jakby to dziś psychoterapia nazwała. Wyprojektował, że każdy kto go spotka, będzie go chciał zabić, a Bóg jedyne co zrobił to go jeszcze z tej projekcji uleczył nakładając na niego piętno – znak, aby nikt tego nie zrobił. Bóg nie założył, że ktoś będzie chciał zabić Kaina, ale uszanował projekcje, psychikę Kaina co jest dla mnie kolejną niesamowitą rzeczą. Bóg szanuje moje psychiczne lęki, szanuje moją duszę, nie będzie jej gwałcił, tak uszanował psychikę Kaina!

W konsekwencji tego wszystkiego to Kain odszedł sprzed oblicza Boga, a nie Bóg wycofał swoje oblicze.

Jak zatem na powrót wejść pod oblicze Pana? – Rozgrzeszenie, nie istnieje!

Tu przede wszystkim wydaje się, że grzech jest tym co nas oddziela od oblicza Pana, ale co jeśli dla tych co uznali Jezusa za Pana i Syna Bożego grzech naprawdę został pokonany i zabrany przez Jezusa do grobu. Co jeśli zasłona grzechu w świątyni naprawdę 2 tyś lat temu została rozdarta! Czy naprawdę możemy mieć przystęp do Boga jakbyśmy byli bez grzechu, jakbyśmy byli w szatach Jezusa? Jeśli tak to dlaczego tego nie mam?

Byłem uczony, wręcz wychowany, że to grzech oddziela nas od Boga i to wszystko wina grzechu… skupiłem się na tym jak opętany. Dostałem ewangelię, dostałem dobrą nowinę, dowiedziałem się, że krew Jezusa oczyszcza nas z grzechu. Nie ma czegoś takiego jak rozgrzeszenie, to było kłamstwo, nie da się rozgrzeszać, grzech istnieje, grzech był, i grzech jest, oprócz jednak grzechu istnieje moc przelanej krwi Chrystusa, jako nasze zwycięstwo. Rany Chrystusa naszego brata są i będą realnością, jako konsekwencja naszych grzechów.

Takie opisy jak te: „A oni ZWYCIĘŻYLI dzięki krwi Baranka i dzięki słowu swojego świadectwa” Ap 12,11, to nie jest poezja to jest czysta realność. Poezją jest wszystko to, co wiedziałem z innych źródeł o sumieniu, psychologii i psychice człowieka.

Kościół dzięki krwi Jezusa, która nie tyle woła, co została wylana na ołtarz ofiarny, ma moc odpuszczania grzechów, czyli niejako oddawania ich konsekwencji na krew Jezusa, naszego Brata. To wszystko wiem, to wszystko przyjąłem, a bliskości Boga nie mam, jak nie miałem? Kto mnie dalej okłamuje, kto zabrał mi ogień? Wiem jak być dzieckiem Boga, jestem dzieckiem Boga, czego mi jeszcze brakuje?

Zakochałem się w samotnym piętnie Kainowym… zostałem psychoanalitykiem, zrobiłem sobie z niego niejako immunitet poselski grzesznika tu jest mój błąd. Sam sobie takie piętno u Boga wynegocjowałem. Brzmiało to mniej więcej tak, to teraz skoro już żyje jakbym był bez grzechu to ja sobie odejdę sprzed tego oblicza, bom pewnie przeklęty tak czy inaczej, sobie pójdę, bo pewnie i tak wszyscy będą mnie chcieli za coś winić skoro zgrzeszyłem. Bóg mnie jakoś uchroni i pomoże żyć w tym moim maleńkim świadectwie. Wiem że jest duch święty i jest pocieszenie w nim, będę sie więc od czasu do czasu pocieszał…

Dziś postanowiłem że wracam przed oblicze Boga, nie wiem ile to potrwa, ale wiem że wrócę, głębina przyzywa głębinę. Wrócę i już nie odejdę, stanąć przed obliczem Boga, to stanąć przed kimś kto może wszystko i może mieć inne zdanie niż Ja, ale jest miłością z której jestem stworzony. Byłem już tam w momencie gdy się na nowo rodziłem, przez moment, nie wiem czy trwało to sekundę, chyba nawet krócej, uciekłem z immunitetetm Kaina dalej niż na dno piekła, za mna był już tylko Chrystus. Uciekłem by ta świętośc bożego oblicza była nie do zniesienia, jej nie ma na ziemiii, ona nie istanieje, nie spotkałem czegoś takiego nigdzie na ziemii, to wydawało się byc niemożliwe, to było nie do zniesienia… a może jednak, skoro ten moment się udało, czy uda mi się więcej? Jak to zrobić nie tracąc po drodze po raz kolejny rozumu? Czy jestem sam który tego pragnie, czy nie ma nikogo więcej? Czy naprawdę nikt już dziś nie pragnie bliskości Boga, do jakiej zostali stworzenia Adam i Ewa?