To była moja pierwsza droga – na wybór sensu życia, niejako indukowana przez wychowanie. Wycieczki do biblioteki Jagiellońskiej organizowane przez mojego dziadka… wraz z jego ulubionym miejscem tj. kartoteką zbiorów, w której to pokazywał mi zawsze szufladkę na literę ‘U’ pokazując ile to on już jako profesor zapisał, i zastanawiając się na ilu kartkach będzie imię mojego Taty (dr.inż), czy też moje…odciskają do dziś piętno. Choć moja nieświadomość do dziś się broni przed tym indukowanym rodzinnym ‘przeznaczeniem’ i nie pozwala mi ogarnąć np. poprawnie stylistyki języką polskiego, to jednak jak widać łamię się i jednak tworzę kolejną w życiu publikację licząc na litość korektora.

Zapobiec rodzinnemu przeznaczeniu próbowałem też, wybierając się na studia ekonomicznie o kierunku przedsiębiorczość, z myślą że zostanę przedsiębiorcą, nie zauważyłem jednak że te studia jednak nadal naukowe są (znowu ta nieświadomość zrobiła swoje – to rozczarowanie gdy okazało się że ekonomia to nauka humanistyczna, a nie praktyczna…). Jako uczeń ekonomii, bardzo pragnąc wykorzystać zdobytą więdzę w praktyce, opracowałem ekonomiczne podejście do nauki, uczyłem się dzień przed egzaminem z nadzieją że się uda zdać, udawało się w 80%, 2-3 egzaminy zostawiałem sobie na wrzesień do przestudiowania w wakacje. I tu pojawił się problem, który przekreślił moją wizję nauki ostatecznie – przejrzałem na oczy. Gdy pilnie studiowałem odkryłem jakąś głupotę, totalnie błędne założenie w pewnej książce na którym było oparte kilka kolejnych rozdziałów, była to książka pisana przez jakiegoś naukowca, doradcę prezydenta USA. Błąd z kolei był na poziomie matematyki ze szkoły podstawowej, autor teorii się zapędził i zaczął porównywać i robić obliczenia na wartościach procentowych, jako liczbowych, nie pamietam dokładnie ale o coś w tym stylu chodziło. Generalnie po notce biograficznej czułem się trochę źle, podważając rozważania kogoś ‘tak poważanego’. Zajrzałem wtedy do innych książek z tego przedmiotu i tam niestety okazało się wszyscy cytują po tym pierwszym te rozważania hmm… problem. Pamiętam wtedy najpierw poszedłem z tym do rodziców naukowców by mi pomogli to sprawdzić, przyznali mi rację, zgłupiałem. Potrzebując dowodu społecznego usiadłem przed uczelnią i zapraszałem tych lepiej się uczących studentów na ławkę i im to pokazywałem, nie było takiego który nie przyznał mi racji. Udałem się więc przed egzaminem do wykładowcy (dr. nauk)… jemu najdłużej zajęło zrozumienie tego ‘incydentu na kilka rozdziałów książki’ w końcu zrozumiał i przyznał mi rację. Następnie patrzę na niego zdziwiony i pytam, co dalej? Jak mam teraz zdawać egzamin skoro na egzaminie są pytania (test wyboru), na których trzeba było obliczyć kilka rzeczy na podstawie tego błędnego założenia? On odpowiada pewny siebie i mówi: “No ale w czym widzi Pan problem, nikt z tego w praktyce nie korzystał, a student jest po to by się nauczyć i zdać” – zdębiałem. Poszedłem więc na egzamin zaznaczyć błędne odpowiedzi, i zdałem bardzo dobrze, czułem się jednak mentalnie ‘zgwałcony’ nauką.

Był to też czas w którym moja mama – pracownik techniczny na uczelni pisała doktorat z chemii. Coś tam jej przypadkiem w badaniach na uczelni wyszło inaczej niż w innych publikacjach i w zasadzie nie planując być naukowcem jednak została, kierownik katedry pozwolił jej z tego pisać doktorat. Pamiętam że idąc na obronę trochę, mało powiedziane się stresowała, wiedząc że idzie podważyć i zasiać wątpliwości do kilku badań (z dosyć ważnego tematu dotyczącego barbituranów – składników leków), jednak poza komentarzem jakiegoś człowieka znanego w ‘światku’ brzmiącym słowem ‘ciekawe’, obeszło się bez jakiejkolwiek bójki naukowej… Hmmm… zastanawiające.

I tak dochodzimy do pewnego sedna problemu naukowości. Nauka przedstawiana jest człowiekowi jako coś co jest w stanie niejako ‘rządzić’ światem, stanowić o jakichś jego podwalinach. Przy jej pomocy można coś opisać, niejako okiełznać świat itd. Jest przedstawiana jako coś co istnieje, i nie jest zależne od ludzkich ‘widzi mi się’ (psychik/układów). W praktyce jednak jakby nie było nauka sama w sobie nie ‘rządzi ‘ niczym, rządzą układy między ludźmi – gry ludzkie . Naukowiec który chce coś udowodnić musi się przebijać, stworzyć sobie jakiś dorobek naukowy – nie może być zwykłym studentem, który się z czymś tam nie zgadza. Gdybym chciał we wspomnianym zagadnieniu ekonomicznym zmienić błedną teorię, musiałbym zapewno przebyć całą drogę stania się poważanym naukowcem… i może na starość dopiąłbym swego i ogłosił – stworzył inne teorie, a i tak przez kolejne lata byłyby drukowane stare podręczniki… Problem pojawiłby się wtedy, gdyby przyszedł do mnie pryszczaty student i stwierdził, że popełniłem błąd w pierwotnych założeniach tym razem w innym temacie… musiałbym albo się głośno reześmiać z siebie (czego bym pewnie nie zrobił, po 40 latach naukowej walki o wiedzę, byłym trochę naburmuszony), albo odpowiedzieć to co sam usłyszałem będąc studentem 40 lat wcześniej, biorąc pod uwagę 40 letni dorobek pracy i zatwardziałość wybrałbym pewnie to drugie…

Generalnie jest ogromny problem z ‘raz wydrukowana wiedzą’. I dzieje się tak nadal nawet w dobie internetu. Przykładowo próbowałem zmienić drobną błędną rzecz w wikipedii, przedrukowywaną – powielaną po wielu podręcznikach zielarskich. Chodziło o kwitnienie kwiatka “cykoria podróżnik”, który jakby nie wyjść na łąkę zaczyna kwitnąć od lipca (w naszym klimacie). W wielu miejscach jednak, łącznie z książkami zielarskimi i artykułami w internecie, ludzie przepisują informacje o tym jakoby ten kwiat kwitną w kwietniu. Nie znalazłem u siebie podręczników zielarskich w których by była prawidłowa informacja, mam jednak nogi i oczy i widze co sie dzieje na łące. W końcu udało mi się zmienić, dostając ostrzeżenie na wikipedii za ‘łamanie zasad’, procesu zmiany hasła, bo upieram się przy swoim nie podając źródła – bo go nie mam. To jest tak drobna nic praktycznie dla nikogo nie znacząca, zmiana w panującej wiedzy, a był spory problem by ją poprawić. Proszę sobie wyobrazić co jest w momencie kiedy ktoś chce zmienić ważniejsze dla nas objaśnienia w nauce.

Z kolei zaś będąc przy wikipedii przyglądnijmy się procesowi tworzenia hasła. Przy tworzeniu hasła nie ma tylu ‘obostrzeżeń’, jednak przy jego poprawie zbiera się całe grono ‘specjalistów’. Tworzy się jakiś efekt ‘pierwotnego wydruku’, gdzie broni się pierwotnej informacji, dla samej zasady, skoro została wydrukowana jako pierwsza to tak musi zostać, można rzec taka zasada uznania pierwocin. Każda zmiana ‘pierwocin’, musi być potwierdzona całą mas źródeł, podczas gdy ‘pierwociny’ mają swobodniejsze przebicie. Zdaje sobie sprawę że dane w wikipedii często wywołują śmiech wśród mieniących się narcystycznie naukowcami, i wspominanie w poważniejszych pracach jako źródła wikipedii raczej nie jest ‘naukowo’ widziane. Jednakże chodzi mi o sam proces naukowego opisywania informacji (czynników zmniejszających nasz stopień niewiedzy), który w tym przykładzie jest przedstawiony w miniaturce i w bardzo przyspieszonym tempie, a w praktyce świata poza internetem cały ten proces trwa conajmniej latami. Jakby np wziąć pod uwagę wspomnianą informację o kwitnieniu cykorii, trzeba sobie wyobrazić, że musiałyby z rynku zniknąć wszystkie książki podajace błędna informację i zostać zastąpione nowymi. Ile to kosztów i wieków?

Moja mama widząc to co się dzieje w świecie naukowym ‘wewnątrz’, stwierdziła, że ona wierzy w Boga, bo to niemożliwe że z obecnym stanem wiedzy i z tym jak naprawdę nauka wyglada, polecieliśmy w kosmos. Każdy kto dotknął, naukowego środowiska – polityki naukowej, kto próbował się przebić z jakimś odkryciem, wie zapewne o czym mowa. Nawet jak się ktoś z czymś przebije… to i tak wiele lat mija, zanim coś przejdzie do podręczników – książek itd. Nieraz wydaje się że nie trafi tam nigdy…

Ale pójdźmy dalej, załóżmy że w dłuższej perspektywie czasu istnienia ludzkości nauka jest rzeczywiście nauką idealną. Czyli nauką dla nauki, dla odkrywania i wykorzystywania wiedzy i nie ma w tym żadnego innego interesu, nie ma żadnej gry ludzkiej. Takie utopijne założenie doskonałości nauki, czy warto za nim iść, czy odnajdziemy tu jakis sens życia? Czy odnajdziemy tu informację po co istniejemy? Czy odnajdziemy tu jakis sens życia? Tu szybko jednak powstają podstawowe problemy, np.: Przy pomocy praw nauki (np. fizyki) można wiele opisać, poza samymi prawami, po co są i dlaczego? W nauce ścisłej takiej jak matematyka natrafiamy np. na coś takiego jak fraktale, czy też ciąg Fibbonaciego, coś niesamowitego, ciąg opisujący piękno w naturze… kto i dlaczego to stworzył? Teoretycznie można coś policzyć, ale jak to się dzieje że wogóle jest co liczyć? Zagadnień takich jest znacznie więcej, wśród szukających naukowców każdy prędzej czy później zaczyna wierzyć, że jest jakaś rzeczywistość odpowiedzialna za stworzenie tego wszystkiego. Po prostu dochodzimy do jakichś granic, gdzie zostaje jedno jedyne pytanie ‘po co’? I nauki takie jak wspomniana fizyka, czy też matematyka… Przestają być naukami ścisłymi, a zaczynają się humanistycznymi.

Jak to już ktoś stwierdził, najbardziej zadziwiające we wszechświecie jest o to, że coś w ogóle może być zadziwiające.. I na tym skończyłem moje poszukiwania sensu życia w nauce, stwierdziłem że gdziekolwiek nie zajdę, czegokolwiek nie odkryję, przy założeniu że nauka jest idealna – bez ludzkich ‘błędów’, zawsze zostanę na pytaniu ‘czy był ktoś/coś i jeśli tak to po co to wszystko zrobił’?